– Patrz na niego! NIUCHA! To musi być znak! – wołam do Agnieszki i błyskawicznie podrywam się z kanapy.

Biegnę, niczym w Runmageddonie omijając meble, przeszkody w postaci psich zabawek walających się po podłodze. Dobiegam do mety i chwytam za smycz.

– Pikseeeel! Choooodź!!! – zachęcam psa do przyjścia. Podchodzi, ja zerknam za niego. Nie zrobił, Bogu dzięki, jeszcze nie zrobił!

– Siad – komenda brzmi zdecydowanie, choć nie agresywnie. Zapinam smycz i wychodzimy na dwór.

– Ale, ale… pies zaczyna się bawić. Nie niucha! Nie daje znaków, że to TEN moment.

Ogarnia mnie irytacja. To jak to, teraz nie robisz nic, a w domu to byś ledwo co narobił!? – pytam go z lekkim wyrzutem. Piksel patrzy na mnie uważnie i merda ogonem. Po czym kładzie się na chłodnej, listopadowej trawie.

Czuję lekkie kłucie mrozu i już wiem, zima nadchodzi mój panie, armia nieumarłych się zbliża, Nocny Król już smoka przejął, już Mur padł, Nocna Straż w panice wycofuje się w głąb Westeros, a mój pies sobie leży jak gdyby nigdy nic. W dupie ma. Albo nie ma. Oszukuje mnie haniebnie, a ja powoli siły tracę, katar będę na bank miał albo i kaszel nawet. Może nawet gorączki dostanę, przy 37 stopni na nic już nie mam siły, a jak podskoczy do 37,5 to na Notfall przyjdzie dzwonić, w nocy mnie samochodem żona wieźć musiała będzie, bo nie wiem jak inaczej przetrzymam te dreszcze, ten mięśni ból, pot zimny, znak nieuchronnie zbliżającej się agonii.

Ale w końcu nagle coś się zaczyna dziać!

Piksel wstaje i ciągnie mnie pod drzewko, małą niepozorną winorośl, którą nasi poprzednicy w ogrodzie u nas posadzili. Ustawia się niczym skoczek narciarski na wybiegu i JEST! W końcu! BRAWO PIKSEL – krzyczę – DOBRY PIES! DOBRY PIES! Daję mu smakołyk do paszczy, bo jak mnie uczono, pies, który na dworze narobi nagrodzonym być musi, tak jakby samym złotem i klejnotami robił. Wtedy zapamięta, że na dworze to dobrze, a w domu to niedobrze.

Szwajcarskim zwyczajem zbieram klopsiki do woreczka, nieco odwracając twarz, tak jakby ten zapach miał być lżejszym do zniesienia.

Wracamy do domu. Silniejsi, bogatsi o nowe doświadczenia szkoleniowe, o więź mocniejszą, z duszą, i nie tylko, lżejszą.