Wyjaśnienie wstępne:
Szwajcarzy – schowany w Alpach, nieprzystępny, wrogo nastawiony do obcych naród, który lubi ser, odgrzewane kartofle znane także jako roesti i franki. Niekoniecznie w tej kolejności. (KSENOPEDIA, 2017)
Zapadał już listopadowy zmrok, gdy wychodziłem z biura, ale rozgwieżdżone, krystalicznie czyste niebo nastawiało pozytywnie do reszty wieczoru.
Kupię butelkę wina, chipsy, obejrzymy film na Netflixie – rozmyślałem snując kolejny kreatywny plan koncówki dnia.
Podchodząc do samochodu myślami wertowałem netflixowy katalog w poszukiwaniu ulubionego filmu, gdy nagle niebo stało się bure, a w głowie eksplodował napis – niczym z najgorszych koszmarów fana VOD – Server not responding. Please check your internet connection.
Samochód przywitał mnie flakiem w przedniej oponie. Takim prawie flakiem, który dawał jednak szansę na dotarcie do warsztatu.
Mamy we wsi mały warsztat samochodowy. Nie byłem tam nigdy wcześniej, korzystałem z „profesjonalnych, autoryzowanych warsztatów”. Ale parę dni temu coś mnie tknęło i przy zamawianiu opon zimowych zadzwoniłem akurat tam i umówiłem się na zmianę opon, które miały dość do kilku dni.
Mój mózg zaczął pracować niczym dobrze naoliwiona maszyna. Dokonywałem skomplikowanych obliczeń, analizy prawdopodobieństwa rozkraczenia się w drodze do domu, ryzyka rozbicia auta na skutek eksplozji opony. Po około 4 sekundowej operacji mój umysł wyświetlił rozwiązanie: dzwonię i jadę do warsztatu.
Była 17:50. Warszat zamykano o 18:00. Jak na Szwajcarię sytuacja patowa. Poczekam se pewnie do rana – myślę.
Dzwonię, ktoś odbiera telefon: Gruezi! Wii hani helfä? jak mogę pomóc? – pyta miły głos.
– Dzwoniłem do Pana dwa dni temu w sprawie zmiany opon. Opony nie doszły, a mi schodzi powietrze z przedniej prawej. Czy mogę jutro podjechać?
– Panie, podjeżdzaj pan dziś! Jeszcze jestem – odpowiada właściciel warsztatu.
Do moich oczu napływają łzy i przez chwilę czuje się jakbym trafił na promocję makreli w Biedronce. Czyżbym był jednak zwycięzcą?
Jadę! Ostrożnie, niczym antylopa ze złamaną nóżką truchtająca do gajowego po pomoc.
Dojeżdżam do warsztatu. Takiego – hmm, polskiego w swojej aparycji. Prosty budynek, duże drewniane przesuwne drzwi, w środku kalendarze z półgołymi paniami. Będzie dobrze – myślę.
Wesoły, około 50 letni pan w okularach bezceremonialnie zaprasza do wnętrza. Wjeżdzam na podnośnik prawie urywając boczne lusterka.
– Mówi Pan, że to po prawej stronie? – pyta mechanik. – Tak, prawa, z przodu, nie wiem co się stało – potwierdzam.
– To prawdopodobnie ten wbity w oponę gwóźdź – tłumaczy mi mechanik pokazując sporego rozmiaru przyczynę mojego nieszczęścia.
Nie chcąc wyjść na ignoranta potakuję dodając – tak, to by się zgadzało, gwóźdź zrobił dziurę i klops.
To co, mam zostawić samochód i przyjść jutro? – dopytuję i tak już zaskoczony serwisem po godzinach.
– Eee, co pan. Robimy na miejscu. Daj mi pan 15 minut. Załatamy, pojeździ pan dopóki nowe nie przyjdą.
Serce mi bije jak szalone! To SEN! UMARŁEM, A ANIOŁ STRÓŻ PRZENIÓSŁ MNIE DO MOJEGO NOWEGO MIEJSCA WIECZNEGO SPOCZYNKU, GDZIE UPRZEJMY SZWAJCAR O USPOSOBIENIU JOWIALNEGO POLSKIEGO MECHANIKA NAPRAWIA MI OPONĘ PO GODZINACH!
To jak, robimy? – głos mechanika wyrywa mnie z otępienia.
JASN, ROBIMY! – mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć z radości, ale się powstrzymuję. W końcu jestem profesjonalistą.
20 minut potem opona leży z powrotem na kole.
To będzie 40 Franków – rzuca mechanik.
– Nie mam gotówki… Przepraszam… Ja – dziecko kart bankomatowych i płatności komórką palę buraka w obliczu ewidentnego naruszenia kodeksu savoir vivre szwajcarskiej mechaniki samochodowej.
– Spokojnie, da Pan jutro! Dobrej nocy i do zobaczenia na zmianie opon!
Odjeżdżam powoli samochodem, po drodze kupując butelkę wina, chipsy i kwiaty dla żony. W domu wesoło, jemy risotto, śmiejemy się. Dzieci są grzeczne, pies nie sika.
Netflix działa bez zarzutu.
haha, coco dzambo i do przodu na zmienionych oponach 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba